Jakby jeszcze było mało to firmy zamiast zatrudniać nowych ludzi, wolą zlecać załodze pracę ponad normy. Nadgodziny. A jak. Polak zawsze coś wymyśli. Związki zawodowe pod presją chcących dorobić godzą się na zwiększanie limitów. Godzą się i nie wiedzą, jakie skutki to za sobą pociąga. Kodeks pracy ogranicza liczbę nadgodzin w roku do 150, jednak w układzie zbiorowym czy regulaminie można ten limit zwiększyć. Co gorsze, trwają negocjacje, żeby liczbę nadgodzin podnieść. Z 200 nawet do 400. Chore!
Coraz częściej załogi godzą się na te 400 ekstra godzin pracy w roku kalendarzowym. Podniesienie limitów do maksymalnego dozwolonego przez prawo poziomu oznacza, że w zależności od potrzeb pracodawcy zatrudniony może pracować we wszystkie soboty albo codziennie zostawać w firmie po godzinach. Bo co ma lepszego do roboty? Eksperci przyznają, że nawet codzienna praca w nadgodzinach nie musi oznaczać nadużycia prawa. A co mają powiedzieć? Im się to przecież opłaca.
Dla nich to jest najważniejsze. Mówią, że nadgodziny muszą być tylko uzasadnione szczególnymi potrzebami pracodawcy. Wtedy nie naruszają prawa. Niezależnie, w jakiej liczbie. Co najśmieszniejsze to przepisy nie mówią, jak długo te szczególne potrzeby mogą trwać. No tak. Cała Polska. Czemu mnie to nie dziwi? Albo ustalają jakieś chore przepisy, w których jest pełno niedomówień albo wymyślają chore umowy. Wszystko na szkodę dla pracowników. Jakiś koszmar. A my się na to godzimy. Bo w ciemno idziemy na to, że będziemy więcej zarabiać. Pewnie. Ale i będziemy siedzieć po nocach. Tego to chyba nie jesteśmy świadomi.